Forum Conlanger Strona Główna Conlanger
Polskie Forum Językotwórców
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Diabły
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Conlanger Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Henryk Pruthenia




Dołączył: 15 Wrz 2009
Posty: 1078
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Danzig, Silesia

PostWysłany: Nie 9:30, 01 Sie 2010    Temat postu:

Tak. W antologii "Pieski" Very Happy Choć, możliwe być to może (nie żartuję).

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kwadracik
PaleoAdmin



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 3731
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 48 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skierniewice

PostWysłany: Nie 19:19, 01 Sie 2010    Temat postu:

Swoją drogą, ochrzciłem wreszcie swój alternatywny świat...

*ahem*

Kynozoik.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kwadracik
PaleoAdmin



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 3731
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 48 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skierniewice

PostWysłany: Wto 15:00, 24 Sie 2010    Temat postu:

Lecimy z trzecią częścią. Wbrew zapowiedziom, aktualnie szykują się jeszcze dwie, nie jedna, choć może nie będę miał czasu i skończy się na jednej.

Czytać, komentować i krytykować, zanim wrzucę informacje o świecie i języku na wiki i będą massive spoilers Razz

---

Echa

Zbliżała się jesień. Kaäräouú, syn Koouáräúáú Röö, niegdyś znanej i cieszącej się szacunkiem nadoficer Zachodniego Klanu, czekał na swoją siostrę, Jáü. Mieli po pięć lat, ich matka nie żyła od trzech. Nie mogli narzekać na swoją sytuację – oni i pozostała dwójka rodzeństwa radzili sobie całkiem nieźle i byli szanowani przez obecnych przywódców Klanu. Gdyby żyli gdzieś indziej, każde z nich od dawna miałoby już swoją własną rodzinę, ale nie w Zachodnim Klanie: ilość członków Klanu była regulowana – pozwalano przeżyć tylko najsilniejszym dzieciom, stąd niektóre pary po prostu wolały ich nie mieć. Jáü odziedziczyła to podejście po swojej matce (wraz z pewną dozą agresji w stosunku do obcych mężczyzn), Kaäräouú natomiast, mimo swojej wysokiej pozycji, po prostu nie wydawał się zbyt pociągający żadnej ze swoich współtowarzyszek.

Sytuacja w Klanie ulegała ciągłym zmianom. Trzy lata temu, tuż przed śmiercią ich matki, zmarł też dawniejszy przywódca klanu, Rüúrüaúu Huóóú, któremu klan zawdzięczał ekspansję na tereny wschodnie. Wraz z jego władzą skończyły się czasy, kiedy żołnierze Klanu malowali swoje twarze sarnią krwią i wyruszali na podbój wrogich klanów, polując na nie z zaskoczenia jak na zwierzynę łowną. Nastały czasy spokojniejsze, ale wielu wciąż bało się o przyszłość. Większa zwierzyna niemal zniknęła z terytorium Zachodniego Klanu, a polowania na wschodzie i południu były ściśle regulowane przez kadrę oficerską. Dzieci (te, którym pozwalano przeżyć) wciąż wychowywane były wspólnie, ale jedność Klanu znacznie osłabła – pozycja jego członków wielokrotnie znów zależała od pozycji ich rodziców, a między różnymi rodzinami dochodziło niekiedy do waśni i konfliktów.

Dlatego też Kaäräouú i Jáü trzymali się razem. Wiedzieli, że oboje stopień oficera uzyskali niemal wyłącznie przez wzgląd na matkę, ale o ile Kaäräouú wypełniał swoje obowiązki jedynie wtedy, kiedy musiał, to Jáü (lub – jak niemal zawsze się do niej zwracano – “Jáü, córka Koouáräúáú Röö”) blisko współpracowała z samymi rodzicami Klanu.

Tego dnia obudził ją pilny komunikat – skowyt wzywający do pojawienia się przed kadrą oficerską terenów wschodnich – i dopiero po paru godzinach, wieczorem, wróciła do Kaäräouú.

– Kłopoty – oznajmiła zaraz po powitaniu z bratem.
– Gdzie i jak bardzo nas dotyczą? – spytał.
– Na południu, za rzeką – odparła. Chodziło oczywiście o Kauaóoäjaó Küüá, rzekę stanowiącą południową granicę terytorium Zachodniego Klanu. – Grzebiący w niebie wypuścili się na północ i zabili trzy osoby na posterunku na południowym brzegu.
– To niedobrze?
– Daruj sobie. Ojciec i matka Klanu żądają, aby w ciągu kilku dni wyruszyć na południe.
– Chyba nie zaczniemy na nich polować? – pytanie brata było ironiczne, ale w gruncie rzeczy nie było w nim nic dziwnego. Sam słyszał o klanach, które polowały na samotne jednostki, ale było to ryzykowne.
– Polować, nie. Ale szykuje się wyprawa w celach, powiedzmy, zbadania sytuacji. Przywódcy chcą, żebyśmy sprowadzili diabły z północy.

Kaäräouú wiedział, o czym mówiła: czternaście czy piętnaście lat temu, ich matka sprowadziła do Zachodniego Klanu jedno młode grzebiących w niebie – dobrze zorganizowanych, poruszających się na tylnych kończynach istot z południa. Nikt nie spodziewał się, że dziewczynka przeżyje zarówno swoją przybraną matkę, której została oddana pod nadzór, jak i ich własną. Od tamtego czasu, zwiadowcy Zachodniego Klanu sprowadzili jeszcze czwórkę dzieci tych zwierząt: jedno porzucone, trójkę odebraną rodzinie zabitej podczas konfliktu na południu. Grzebiący w niebie stali się pełnoprawnymi (acz nisko usytuowanymi) członkami Zachodniego Klanu – bawili się i wychowywali z pokoleniami dzieci urodzonych w Klanie. Dorastali wolniej i, przez brak umiejętności mowy, nie można było nauczyć ich niczego zbyt skomplikowanego, ale uczestniczyli w polowaniach i pilnowali nor z dziećmi. Ci, z którymi się wychowywali, traktowali ich jak członków rodziny. Ale określenie “diabły” pozostało – wychowawcy tych dziwnych stworzeń woleli wierzyć, że jest pieszczotliwe.

Sam Kaäräouú nie widział żadnego z tych ucywilizowanych zwierząt na oczy, słyszał jedynie plotki na temat ich wierności i inteligencji. Wraz ze swoimi przybranymi rodzinami, “diabły” zamieszkiwały na północnym zachodzie, na pograniczu terytorium Zachodniego i Centralnego Klanu. Lecz teraz, najwyraźniej, dowódcy wschodniej granicy postanowili znaleźć dla nich zajęcie: towarzyszenie grupie podczas najazdu na ich własną ojczyznę.

Kaäräouú ciekawiło, jak zachowają się te stworzenia w kontakcie z dzikimi grzebiącymi w niebie. Była to ciekawość sadystyczna, przypominająca fascynację dziecka tym, jak zachowa się mysz zagoniona do legowiska węża.

– Chcę, żebyś nam towarzyszył – odpowiedziała.
– Oczywiście. Reszta rodzeństwa?
– Zostają.
– Będziemy w kontakcie.
– Jasne. Wyruszam na północ.
– Do... diabłów?
– Tak.
– Nie ma mowy – wtrącił brat. – Ruszamy razem.

Dla kadry oficerskiej wizyta na północnym zachodzie była zaskoczeniem. Już kilkadziesiąt mil od celu, przekazywane skowytem komunikaty ostrzegały, że coś było nie tak. Jak okazało się na miejscu, jedna z grzebiących w niebie – dziewczynka uratowana ze starcia – była w ciąży. Ojcem był, zdaniem miejscowych, porzucony chłopiec.

– Co się stanie z jej dziećmi? – spytała Jáü.
– To zależy od tego, ile ich będzie – odwarknął jeden z oficerów, czując się dość nieswojo, kiedy jedno z grzebiących w niebie właśnie lizało mu spód twarzy. – Dla nas ważne jest to, że nie możemy zabrać ich na południe.
– Zostaje jeszcze rodzeństwo.
– Tak. Ta najstarsza i dwójka młodych. Naszą parę zostawimy pod opieką cywilizowanych członków swojej rodziny. Może to nauczy ich więcej posłuszeństwa...

Przybrane rodziny nie okazywały sprzeciwu. Grzebiący w niebie byli członkami Klanu i byli za siebie odpowiedzialni. Nie mogli dokładnie wiedzieć, czego się od nich oczekuje, ale gestami i tonem dało się ich przekonać do powrotu razem z grupą zwiadowczą na południe.

– Nie muszę mówić – powiedziała nadoficer dowodząca wyprawą, żegnając się z przybraną rodziną “diabłów” – że chcemy wiedzieć, kiedy urodzą się dzieci. Macie tu swobodę, ale jesteście członkami Zachodniego Klanu.
– Oczywiście – odparła jedna z przybranych sióstr. Nadoficer uśmiechnęła się do siebie. Mimo lekkiego rozczarowania, kwestia odebrania rodzinie trójki ich wychowanków została załatwiona szybko.

Powrót na południe był dla członków Klanu niemających do tej pory kontaktu z “diabłami” szokiem, choć nie na długo. Po pewnym czasie zdołali się przyzwyczaić, że w rzędzie obok ich własnej rasy poruszają się na czterech kończynach (niemal równie szybko i pewnie) grzebiący w niebie. Przypominali trochę szakale ze wschodu: zachowaniem i postawą przypominające ich samych, ale nieumiejące mówić. Prawie nieumiejące. Wychowane od dzieciństwa w stadzie, “diabły” naśladowały mowę, przy powitaniach i w reakcji na zachowanie innych wykrzykując onomatopeiczne warknięcia lub ściśnięte, wyuczone frazy. Umieli naśladować język, ale nie potrafili rozumieć jego gramatyki ani stworzyć własnego zdania.

“Matka Światów nie pozwoliła im posiąść tego daru”, pomyślała Jáü, przywołując historie opowiadane jest przez matkę. Niektórzy z oficerów nie do końca to rozumieli, wydając grzebiącym w niebie skomplikowane komendy i spodziewając się, że nawet nie znając mowy, jakimś cudem będą w stanie zrozumieć ich sens.

Dotarli do rzeki w nocy. Kaäräouú rzadko tu bywał, ale kojarzył Kauaóoäjaó Küüá: kiedyś brał w jej okolicy udział w polowaniu na tarpany, które przychodziły napić się wody. Była największą rzeką w okolicy, stąd jej znaczenie było czysto strategiczne – członkowie Klanu pili zwykle z mniejszych strumieni. Z tego co słyszał, kierując się w górę Kauaóoäjaó Küüá dotrzeć można było do jeszcze większej rzeki, na dalekim wschodzie. Z drugiej strony, opowieści o dalekim wschodzie były często mocno przesadzone, jak te o bestiach parokrotnie większych od niedźwiedzi, których kły wyrastają bezpośrednio z twarzy. Kaäräouú wolał, żeby nie okazały się prawdą, bo podejrzewał, że kiedyś Klan – może nawet i za jego życia – zmuszony zostanie do migracji w tamte strony.

– Tu wschód, diabły z nami, przepływamy – zawyła nadoficer. Najstarsza z grzebiących w niebie, która, jak dowiedział się w drodze Kaäräouú, na imie miała Háäháä, wyskowyczała parę niby-słów, zanim uciszył ją jeden z oficerów.
– Droga wolna – rozległ się komunikat z południa po dwóch minutach.
– Przepływamy – powtórzyła naoficer, tym razem do grupy, po czym wskoczyła do wody.

Kaäräouú i Jáü nie lubili specjalnie pływać, ale nie chcieli wyjść na tchórzy (szczególnie przed żołnierzami niższymi stopniem), więc wskoczyli do wody zaraz po nadoficer. Rodzeństwo dawno nie pływało, stąd obawiali się zniesienia przez nurt, ale bez problemu dotarli na drugi brzeg, otrzepali, i obserwowali kolejnych nadpływających, w tym pokracznie machających rękami grzebiących w niebie, a chwilowo raczej w wodzie.

W powietrzu unosił się kwaśnawy zapach kojarzony z grzebiącymi w niebie. Tropiciele zaraz po dotarciu zabrali się do poszukiwań.
– Byli w okolicy, wczoraj albo przedwczoraj – ogłosił jeden z nich.
– Ta sama grupa?
– Wydaje mi się, że tak. Kilka osób. Chyba dorośli, pewnie myśliwi, reszta grzebiących w niebie musiała zostać na swoim terenie.
– To oni – wtrącił inny tropiciel, ściągnięty wcześniej z południowego posterunku. – Ruszali albo wracali tędy zanim napadli naszych.
– Jüáúö, Rüaojóu Haou – wezwała do siebie dwie osoby nadoficer. – Ruszycie na południowy posterunek. Po drodze znajdziecie dla nich jakiś podarunek.
– Jaki podarunek? – odezwała się jeden z wezwanych.
– Cholera, upolujcie coś. Dwa króliki, wiewiórki, cokolwiek. To południe, jest jesień. Znajdziecie coś.
– Nie można było wcześniej czegoś przygotować?
– I co, przepłynąć rzekę z darami w pysku? Śmierdziałyby bardziej od ciebie. Przynoszenie mokrych królików grupie, która właśnie straciła troje rodzeństwa, byłoby trochę w złym guście, nie uważasz? No już, wynocha.

Razem z tropicielami, śladów szukali grzebiący w niebie. Nadoficer z początku zainteresowana była ich umiejętnościami, ale w końcu doszła do wniosku, że łapią te same ślady, co wcześniej sami tropiciele, a zresztą nie są w stanie nic na ich temat powiedzieć – dosłownie. Zaczęła kwestionować, czy w ogóle byli w jakikolwiek sposób użyteczni podczas tej wyprawy.
– Ruszamy – ogłosiła wreszcie.

Wkrótce trop stał się znacznie wyraźniejszy, zwłaszcza, że jeden z grzebiących w niebie odpowiedzialnych za zabicie członków Klanu musiał być ranny, sądząc po śladach krwi. Ale po paru milach, wszyscy poczuli zaniepokojenie.
– Pożar – ogłosiła nadoficer.
– Był albo jest – dodał jeden z tropicieli.
– Ruszamy dalej. Jeśli coś faktycznie płonie, zauważymy to, wrócimy i ostrzeżemy południowy posterunek.

Istotnie – kawałek drogi dalej, z otwartej polany widać było w oddali światła tańczące na drzewach. Trop biegł jednoznacznie w tamtym kierunku.
– Jeśli to faktycznie pożar, to ich wykończy – stwierdził jeden z oficerów. – Należy się skurwysynom.
– Albo i nie – odparła Jáü. – Moja matka miała pewne doświadczenia z dzikimi grzebiącymi w niebie. Wylegują się wokół płonących gałęzi.
– To bez sensu.
– Przechodzili tędy parę godzin temu – przerwał jeden z tropicieli, powoli idąc w kierunku blasku. – Zdecydowanie tam są, więc nie ruszali się od paru godzin. Pewnie odpoczywają.
– Ich rodziny trzymają się razem – powiedziała Jáü. – Czyli jeśli tam są, są tam wszyscy.
– Nie wiemy, czy to faktycznie oni – stwierdziła nadoficer.
– To zapach mojego brata, tędy ciągnęli jego ciało – skomentował tylko tropiciel z posterunku.
– Bez pochopnych działań. Nie wiemy, ile innych stad jest w okolicy. Jeżeli chcesz wykorzystać swoje umiejętności i pamięć, zbierz resztę tropicieli i przeszukajcie okolicę.

Sama nadoficer została z grupą żołnierzy i oficerów – maszerowała nerwowo tam i z powrotem, spoglądając w kierunku światła. Czekała. Bała się, że grzebiący w niebie spostrzegą Klan i zaatakują lub uciekną, ale nic na to nie wskazywało. Nie ruszali się z miejsca. Spali? Wszyscy?

Czuwanie oficerów Klanu dobiegło końca, kiedy ostatni ze zwiadowców powrócili.
– Nic w promieniu ośmiu mil. Są ślady jakichś trzech innych rodzin, ale dawne. To najbardziej wysunięta grupa na północy.
– Przy okazji – odezwał się znowu tropiciel z posterunku południowego – Przyjrzałem się tej grupie i to zdecydowanie jedna rodzina. Zamiast marnować czas, wybijmy ich i problem zniknie na przyszłość.
– To nie sarny czy tarpany – odezwała się nadoficer. – Nie marnujemy czasu. Grzebiący w niebie mogą zebrać grupy z okolicy, trzeba było się upewnić, czy są sami.
– Mogliśmy o tym powiadomić z daleka.
– Tak, ale widzisz, synu, grzebiący w niebie rozpoznają nasze głosy. Tu nie chodzi o sprowokowanie ich do ataku czy wycofania. Jeśli zabili naszych, chcemy mieć na to dowody.
– Co za różnica... – westchnął tropiciel i usiadł wraz z innymi, czekając na dalsze plany.

– Nie możemy się wycofać. – ogłosiła nadoficer. – Ale mamy kilka możliwości. Możliwość pierwsza: wpadamy i na samym początku zabijamy wszystkich, a przynajmniej wszystkich stanowiących zagrożenie. Możliwość druga: czekamy, aż ruszą z miejsca, i sprawdzamy ich siedlisko. Możliwość trzecia: korzystamy z przewagi liczebnej i staramy się ich przegonić. Problem leży w tym, że to agresywne stworzenia, a do tego cała rodzina, więc i tak nie obędzie się po ich stronie bez ofiar.
– Moje zdanie jest oczywiste. Załatwimy ich, potem przeszukamy okolicę – zasugerował tropiciel.
– Mogą być przygotowani – zaprotestowała Jáü. – Mają na swoim terenie ogień, pilnują dzieci, mogą w nas czymś rzucać...
– Co sugerujesz? – spytała nadoficer.
– Przepraszam, matko, mam pomysł – przerwał Kaäräouú, zanim jego siostra mogła coś odpowiedzieć.
– Tak?
– Może... niech grzebiący w niebie zawyją?
– Słucham?
– Rozpoznają nasze głosy, równie dobrze rozpoznają swoje. Możemy kazać naszym “diabłom” zawyć. Tamci grzebiący w niebie usłyszą swoich, powiedzmy, pobratymców, i wystraszą się.
– Oni nie wyją – odezwała się Jáü głosem, którego już sam ton mówił “nie kompromituj się”.
– A jeśli to ich sprowokuje? – spytała nadoficer.
– Cóż, chyba sobie z nimi poradzimy.

Jedyny szkopuł planu polegał na tym, że wcześniej nikt nie zastanowił się nad tym, żeby “diabły” nauczyć wyć na zawołanie, stąd Kaäräouú musiał zabrać ze sobą trójkę stworzeń (polecenie “chodźcie” wydawały się zrozumieć) i ruszyć wraz z nimi w kierunku oświetlonej ogniem, otoczonej drzewami polany.
– Za mnąąą – zawył. – Nooo, za mnąąą.

Pierwsza odezwała się Háäháä, za nią dwójka rodzeństwa, naśladując odgłos, który wychowujący się z Klanem grzebiący w niebie słyszeli setki razy, choć nie byli w stanie odróżnić od siebie komunikatów.

Coś wydawało się poruszać w sąsiedztwie płomieni. Kaäräouú ruszył naprzód, razem z towarzyszącymi mu grzebiącymi w niebie, za nim, powoli, maszerowała reszta Klanu. Nie minęło sporo czasu zanim grzebiący w niebie wybiegli w kierunku ognia, wyjąc i krzycząc, a od strony płomieni ukazały się sylwetki ich dzikich odpowiedników.

“Diabły” starały się utrzymać dzikie stado na dystans, ale jego przedstawiciele nie do końca rozumieli widać nie tylko mowę, ale i język ciała, gdyż w ich kierunku poleciały kamienie (żaden nie trafił w cel), po czym ruszyła ku nim grupa czterech zwierząt. Wydawały się agresywne, ale oszołomione. Grzebiący w niebie wychowani przez Klan zamilkli i rzucili się do ataku.
– Cholera, nie – wykrzyknęła z tyłu nadoficer i całe stado szybko ruszyło przed siebie. Ale póki co, obyło się bez rozlewu krwi. Czterech grzebiących w niebie zostało powalonych – Háäháä warczała, trzymając zęby przy karku mocno zdziwionego samca, pozostałych trzech (tej samej płci) było pilnowanych przez biegające koło nich i szturchające je rodzeństwo. Powaleni usiłowali szarpać się i tłuc, ale poddali się niespodziewanie szybko.

Dalej, wokół oślepiających płomieni, było jeszcze kilka osób, które rzuciły się do ucieczki. Samica trzymająca młodsze dzieci, starsze dzieci uciekające i przerwacające się biegnąc łąką, łącznie kilkanaście osób. Dwóch samców, o dziwo, zostało na ziemi, śpiących pomimo całego zamieszania.
– Nie rozumiem – powiedziała nadoficer, kiedy czterech “jeńców”, dwóch śpiących i jedno zagubione dziecko pozostali jedynymi grzebiącymi w niebie na miejscu, nie licząc członków Klanu. – Jak ta grupa była w stanie zabić trójkę naszych? To na pewno ci sami? To jakieś wygłodzone, schorowane pokraki.
– Ale obyło się bez problemów – podsumował Kaäräouú.
– Przeklęci! – wykrzyknął nagle jeden z oficerów, zwracając uwagę innych. – Czujecie, w co ten jest owinięty? Skórę członka Klanu, do jasnej cholery!
– A więc to tak – odparła nadoficer. – Robią sobie z nas koce. – Podeszła do osobnika, o którym była mowa, śpiącego mężczyzny, i poszturchnęła go, ale jedynie przewrócił się na drugą stroną. Bez zastanowienia, złapała go za rękę i mocniej pociągnęła. Nie reagował. Zrobiła to ponownie, aż z jego ramienia zaczęła cieknąć krew.

Parę kroków dalej, za małym głazem, znaleziono pozostałości ciał.
– Teraz wiemy, że to bez wątpienia oni. – stwierdziła nadoficer.
– Co z nimi robimy? – spytał Kaäräouú.
– Mam sugestię – wtrącił jeden z oficerów. – Wydrapmy im oczy.
– Trochę honoru – odezwała się Jáü.
– Wszyscy się zamknąć – zarządziła nadoficer. – Po pierwsze, zdjąć z nich te skóry i zakopać razem z resztą ciał. Po drugie, uważać na nich. Może mają zarazę?

Pozostali członkowie Klanu, nie licząc oczywiście “diabłów”, natychmiast odsunęli się od grzebiących w niebie. Sama oficer chyba nie bardzo w to wierzyła, skoro wcześniej zatopiła zęby w ręce jednego z nich, ale interesowało ją, co tak osłabiło siłę stada.
– Tu jest coś ciekawego – oznajmił jeden z tropicieli. – Cuchnie jak... nie wiem co.

W okolicach ogniska leżało kilka pakunków, zrobionych ze skór (tym razem nie żadnego z drapieżników) i gałązek. Niektóre z nich były puste, ale inne wypełniała papka o zapachu gnijących gruszek.

– Zatruli się? – spytała nadoficer.
– Od tego? – tropiciel nie wydawał się przekonany. – Sami to tu trzymali.
– Niech ktoś spróbuje – odezwał się jakiś głos.
– Dajmy to naszym grzebiącym w niebie – wtrącił Kaäräouú.
– Nie – nadoficer odmówiła. – Nie mam zamiaru narażać ich na dalsze niebezpieczeństwo. Ty zjedz to cholerstwo, synu.
– Dlaczego ja, matko? – zaprotestował.
– Bo twoje pomysły kończą się w nieprzewidziany sposób, więc równie dobrze twój los też może być, no, nieprzewidziany.

Kaäräouú spojrzał na siostrę, która nie odzywała się, po czym wziął do ust jeden z owoców.
– I co?
– Ohyda – skomentował, ale wziął się za następny.

Członkowie Klanu rozłożyli się w okolicy, niektórzy rozkładając ręce na pilnowanych, pokonanych i rozerabnych do naga grzebiących w niebie – choć teraz, ich obecność wydawała się już prawie niezauważalna. Kiedy Kaäräouú również się położył, nadoficer podeszła do pakunków i sama spróbowała przegnitego deseru.

– O cholera – stwierdził po pewnym czasie Kaäräouú, wstając z ziemi.
– Co takiego? – spytała wyraźnie przerażona nadoficer.
– Kręci mi się w głowie, śmieszne uczucie – powiedział, wymachując ogonem. Odsunął się od ogniska,
– A ty dokąd?

Nie odpowiedział nic, biegł tylko przed siebie, zatrzymywał się, po czym znowu rozpoczynał krótki bieg, usiłując zorientować się, co się z nim dzieje. Owszem, bolał go żołądek, ale nie na tyle, żeby specjalnie się tym przyjmować.
– Mam tego dosyć, wymiotuję – odpowiedziała nadoficer.
– Nie, czemu? – spytał Kaäräouú. – Olać to. Nic mi nie będzie.

Nadoficer zdecydowanie nie była przekonana, więc odeszła na bok i zwymiotowała nieprzetrawione jeszcze resztki owoców.
– Cholera, też trochę dziwnie się czuję – stwierdziła jednak, wracając w okolice ogniska (które wydawało się dogasać) i trafiła właśnie na moment, kiedy Kaäräouú, który zadecydował pobiegać trochę bliżej reszty Klanu, przypadkiem wpadł na oficera, leżącego w dodatku na klatce piersiowej jednego z grzebiących w niebie.
– Uważaj! – wydarł się ten, po czym wstał i ruszył obwąchać zwymiotowane przez nadoficer resztki.
– Nie chcę tu gnić – powiedziała ta. – Kończymy sprawę i ruszamy dupy na posterunek.

W tej samej chwili, grzebiący w niebie wcześniej pilnowany przez oficera, korzystając z wolności, chwycił za naostrzony kamień i rzucił się w kierunku nadoficer. Ale znajdująca się pobliżu Háäháä zauważyła jego ruch, jednym susem przewaliła go na ziemię i podpierając go rękami i nogami przegryzła mu nadgarstek. Rozległ się krzyk, po czym nadoficer dokończyła dzieła przegryzając atakującemu kark.

Reszta Klanu wstała, widząc to jako sygnał do ataku.
– Wykończyć ich – rozkazała nadoficer.

Jáü nic nie powiedziała, ale odwróciła wzrok, kiedy Klan rozprawiał się z pokonanymi. Owszem, uważała tą masakrę jako niepotrzebne barbarzyństwo, ale z drugiej strony, zastanowiło ją, że Klan traktuje stado grzebiących w niebie jako zorganizowane zagrożenie, bardziej jak wrogi klan niż jak rodzinę groźniejszych od siebie drapieżników.
– Nie wyjaśnimy im, że zostali pokonani – odezwała się do niej nadoficer, jakby odgadując jej wątpliwości. – Ale ci, którzy przeżyli, wrócą i zobaczą spustoszenie. Może uciekną na południe. Może zginą. Ale nie odważą się już nas atakować.

– Co z dzieckiem? – padło pytanie.
– Zostawcie je. Ono raczej nie odpowiada za śmierć trzech osób.
– Oznaczyliśmy teren. Jeżeli grzebiący w niebie mają trochę rozumu, nie wrócą tu, więc i tak umrze. Honorową rzeczą byłoby je zabić.
– Zaraz. Jóäküü Júaaúáö – wezwała do siebie oficera – zabierzesz dziecko na północ razem z “diabłami”. Potrzebujesz kogoś do pomocy?
– Nie – odparł ten. – Poradzę sobie.

Nadoficer nie mogła wiedzieć, że dziecko grzebiących w niebie, osłabione i wyziębione, umrze jeszcze zanim zobaczy przybraną rodzinę.

– Wracamy na południowy posterunek – oznajmiła. – Zabrać ciała dalej od ognia. Niech zabici spoczywają w pokoju. Aha... i niech przynajmniej trzy osoby zabiorą pakunki z tą trucizną...
– Nie zabierzemy ich przez rzekę – zauważył jeden z tropicieli.
– Nie zabierzemy – potwierdziła nadoficer. – Zabierzemy je na posterunek.

Seria szybkich rozkazów zdawała się próbą odzyskania autorytetu. “Trucizna” niespecjalnie na nią podziałała, ale spodziewała się, że gdyby doprowadziła się do takiego stanu, jak Kaäräouú (który co jakiś czas musiał być poszturchiwany przez siostrę, żeby iść w prostej linii), straciłaby twarz przed resztą Klanu – szczególnie po tym, jak wcześniej przejął on inicjatywę podczas zatarcia.

Ale nadoficer wciąż była z siebie zadowolona, wymachując ogonem podczas marszu na południowy posterunek. Niemal jednocześnie wyczuła zapach królików w powietrzu i wypatrzyła pierwszego z żołnierzy posterunku wylegiwującego się pod drzewem.

– “Diabeł” uratował ci życie. – powiedziała do niej idąca obok Jáü.
– Tak, i to przed członkiem własnego gatunku. Jak widać, to kwestia wychowania.
– Zawsze istnieje możliwość, że reszta zabitej rodziny będzie chciała nas zaatakować.
– Owszem, ale niewielka. Honor wymagał, żebyśmy pomścili śmierć członków naszego Klanu. Nie było potrzeby wybijać całej rodziny, ale nie można też było zostawić tak całej sprawy. Przynajmniej przy okazji dowiedzieliśmy się czegoś o ich zwyczajach.
– Więc misja zakończona powodzeniem?
– Zdecydowanie. Jak się trzymasz? – zwróciła się do Kaäräouú.
– Doskonale, matko.
– Mów mi Hoaäó Rüöuukuöáä. Dochodzisz już do siebie?
– Tak.
– Miło mi to słyszeć. Bo nie będziesz ostatnią osobą, która spróbuje tego wynalazku.
– Jak to...?
– Nasze siostry i bracia z południowego posterunku stracili trzech towarzyszy i będą uradowani z naszego powrotu i zemsty na grzebiących w niebie. Mają okazję do świętowania. A ja podaruję im coś, co rozweseli ich bardziej niż dwa marne króliki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Feles
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Wrz 2009
Posty: 3830
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:37, 19 Wrz 2010    Temat postu:

ciekawi mnie też wariant z kotami zamiast ludzi. w jaki sposób mruczenie i samotniczy tryb życia mogłyby mieć wpływ na kształtowanie się języka i społeczeństw?

będzie więcej Diabłów?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kwadracik
PaleoAdmin



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 3731
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 48 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skierniewice

PostWysłany: Pon 14:33, 20 Wrz 2010    Temat postu:

Eh, nie ciągnij mnie do pisania właśnie, kiedy zaczęło mi nawet wychodzić wykorzystywanie czasu na ważniejsze sprawy Razz

Cytat:
ciekawi mnie też wariant z kotami zamiast ludzi. w jaki sposób mruczenie i samotniczy tryb życia mogłyby mieć wpływ na kształtowanie się języka i społeczeństw?


Cztery długości samogłosek? Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Feles
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Wrz 2009
Posty: 3830
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:07, 20 Wrz 2010    Temat postu:

Cytat:
Eh, nie ciągnij mnie do pisania właśnie, kiedy zaczęło mi nawet wychodzić wykorzystywanie czasu na ważniejsze sprawy Razz

ok. załatwiaj więc ważniejsze sprawy, ale w razie wolnego czasu nie zapomnij o tym.

Cytat:
Cztery długości samogłosek? Razz

przypomniała mi się moja dawna propozycja języka kotów: /m/, /j/, /a/, /w/.
ale faktycznie coś mam z tymi kotami. cywilizowane koty występowały m.in. w komiksach z wczesnego stadium Łunateraz, napisałem o nich dwie książki (zagubione; i tak bez wartości artystycznej), imaginowałem ich w realu w środkowej Rosji albo na Nowej Ziemi (wyspie), a w konweldach w Katlandzie albo Kotii...
mrr...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kwadracik
PaleoAdmin



Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 3731
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 48 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Skierniewice

PostWysłany: Pon 17:12, 20 Wrz 2010    Temat postu:

A w Katmandu? Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vilén
Gość






PostWysłany: Pon 17:49, 20 Wrz 2010    Temat postu:

Kwadracik napisał:
A w Katmandu? :P

Nie, w Kota Kinabalu ;p.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Feles
Administrator
Administrator



Dołączył: 21 Wrz 2009
Posty: 3830
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:10, 21 Wrz 2010    Temat postu:

może jeszcze w Côte d'Azur?

jako ciekawostkę dodam, że opowieści nazywały się "Masio i przyjaciele, a także wrogowie" i "Masio 2 - nowe przygody". zresztą imię kocie Masio bardzo często się pojawia, a tak na imię miał mój pierwszy kot. został tak nazwany od innej mieszkanki wczesnego Łunaterazu - Masii.
a psów jakoś od dzieciństwa nie lubiłem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vilén
Gość






PostWysłany: Wto 12:41, 21 Wrz 2010    Temat postu:

Milya0 napisał:
a psów jakoś od dzieciństwa nie lubiłem...

Rasista.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Conlanger Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie GMT
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin